Mój wysłużony Ford sunął przez las powiatową szosą nr 941. Zbliżało się południe, jednak wysokie drzewa skutecznie rzucały cień na wzbijającą się serpentynami drogę. Spojrzałem na odczyt komputera pokładowego, temperatura spadała. Minąłem zdyszanego rowerzystę. Szczerze mu współczułem, wędrówki górskie zawsze były mi bliskie, ale nigdy nie potrafiłem zrozumieć co ludzie widzą we wjeżdżaniu asfaltową szosą pod górę. Kolejny zakręt i kolejny. Znów zrobiło się jaśniej, zbliżałem się do przełęczy.
Ludzie do których jechałem nie lubią rozgłosu, jednak wyznaczanie spotkania w Karczmie na Przełęczy wydawało mi się pozbawione sensu. Wszyscy wiedzieli, że Juhas tam bywa. Było tyle lepszych miejsc w okolicach Katowic, w których moglibyśmy spokojnie usiąść i porozmawiać, zjeść roladę z kluskami śląskimi i w niespiesznej atmosferze obiadu przemycić kilka istotnych kwestii dotyczących ich biznesu, nie mówiąc już o tym, że najbardziej naturalnym miejscem spotkania byłoby moje biuro. Ciche, spokojne, nierzucające się w oczy, w pozbawionej wielkomiejskiego zgiełku Warszawy, czy Katowic kamienicy – dawnej siedzibie sądu rejonowego.
Juhas wybrał jednak górską knajpę na Kubalonce. Trafił mi się lokalny patriota. Nie, to nie do końca drwina. Karczma na Przełęczy była znana z tego, że spotykają się w niej lokalni biznesmeni, samorządowcy, księża i śmietanka góralskiego półświatka. Gminne legendy głosiły, że począwszy od Kubalonki i idąc dalej na południe polska Ordynacja podatkowa się nie przyjęła, ostatniego komornika skarbowego pogoniono po góralsku, z przytupem, a wszystkie te nowe domy z bali stawiane przez górali budowane są za gotówkę. Z nieujawnionych źródeł, oczywiście.
Polski trójkąt bermudzki.
Juhas trząsł całym istebniańskim światem, czuł się w nim bezpiecznie. Na południowy zachód rozciągało się władztwo jabłonkowskie, na wschód czadeckie, ale w Istebnej i przyległościach to on był panem. Wjechałem na dziedziniec Karczmy, niewielka liczba samochodów wskazywała, jak to w środku tygodnia wczesną wiosną, że niewielu turystów zdecydowało się na góralski obiad. Jednak wartości tych kilku zaparkowanych samochodów starczyłoby na kupno małego parku maszynowego dla korporacji taksówkarskiej albo przedstawicieli handlowych.
Juhas już czekał.
* * *
– Ach, pan mecenas! – rzucił Juhas zza koryta z jajecznicą – może śniadanko?
– Nie, dziękuję, pora już raczej obiadowa – odparłem.
– Ma Pan rację! – zakrzyknął i zawołał kelnera. Ledwo jajecznica znikła sprzed Juhasa to już pojawiła się przed nim bogata kwaśnica na żeberku, a zamówienie dopełniała golonka po beskidzku, z wody, bo Juhas był na diecie, kapusta zasmażana i ziemniaki pieczone. Ja zadowoliłem się samą zupą. Była wyborna.
– Co tam w wielkim świecie mecenasie? – zagadnął Juhas – my tu, widzi pan, nie ruszamy się za często z tych naszych istebniańskich rewirów i nie wiemy co za przełęczą piszczy – zażartował.
– Chciałbym powiedzieć, że nic nowego, ale nie byłaby to prawda – odparłem – pojawiły się pewne komplikacje w związku z anonimowością pana biznesów.
O tym, że grupą katowickich spółek z branży budowlanej zawiaduje z tylnego siedzenia Juhas wiedziałem ja, a także oślizgły asystent Juhasa, którego wszyscy nazywali, chyba dla żartu, Kwiczołem, bo za nic nie przypominał on aktora z legendarnego serialu, Jagna, lekko przysadzista asystentka Juhasa i prezeska wielu jego spółek oraz matka Juhasa, nobliwa pani, nazywana Babcią Wierzbą. To przezwisko wynikać miało z tego, że jej wpływy, tak jak pędy wierzby płaczącej, spadały na całą Istebną i okolice. Mówiło się o niej, że to ona stworzyła podwaliny pod małe imperium Juhasa. Wszyscy oni siedzieli przy drewnianej ławie i wydawali mi się jakby nie z tego świata.
O interesach Juhasa mogli mieć jeszcze mieć jakieś mgliste pojęcie bankierzy, ale wszelkie konta bankowe zakładane były przez Jagnę w czasie, gdy spółki należały tylko do niej. Po ich sprzedaży, Jagna chyba zapomniała zaktualizować danych o beneficjentach kont. Zresztą bank też nie naciskał. Miał naprawdę dobrego klienta. Czy to wszystko miało się zmienić?
– Nie ma problemu, którego nie rozwiążemy mecenasie, przecież to zawsze chodzi tylko o odpowiednią ilość dutków – uśmiechnął się Juhas żując kawałek żeberka – o co chodzi?
– Zmieniły się przepisy o rejestrze przedsiębiorców, będziemy musieli doręczyć sądowi listę obejmującą nazwiska i imiona oraz adresy osób uprawnionych do powoływania zarządów w pana spółeczkach, a jak wiemy nasza konstrukcja ze spółkami LLC z Delaware, w których jest pan jedynym wspólnikiem powoduje, że jedyną osobą, którą musimy wylistować…
– Będzie Kwiczoł – uśmiechnął się zawadiacko Juhas dając łokcia swojemu przybocznemu – zgłaszasz się na ochotnika, prawda Kwiczoł? Jak to mecenasie zrobimy? Zrobimy Kwiczoła menedżerem? Daj pan dokumenty, zaraz podpiszemy.
Kwiczoł nawet nie przełknął śliny, wiedziałem, że jest oddany Juhasowi w całej rozciągłości, ale analizując szybko jego wyraz twarzy, doszedłem do wniosku, że nie uśmiechało się mu chyba ujawniać w świetle reflektorów. Był od zawsze szarą eminencją i taki chciał pozostać.
– Możemy zrobić pana Kwiczoła menedżerem, wystarczy, że podpisze pan uchwałę o zmianie umowy spółki i powołaniu menedżerów, a agent w Stanach zajmie się przygotowaniem dokumentacji poświadczającej zmiany, ale jest też kilka innych opcji – odparłem spokojnie.
– Są tańsze? – wtrąciła rzeczowo Jagna
– Tańsze, tańsze – znienacka oburzyła się, dotychczas cicha, Babcia Wierzba – co to my, z Krakowa som, co by dutków żałować dla dobrego pana mecenasa? A może są rozwiązania bezpieczniejsze, dalej idące, nie wyciągające dobrego pana Kwiczoła na kandelabr?
– Ależ oczywiście droga pani – odpowiedziałem – możemy rozszerzyć trochę naszą strukturę, na przykład poprzez sprzedaż praw do uczestnictwa w spółce LLC z pana Juhasa na przykład na spółkę offshore, może być na Seszelach, Wyspach Dziewiczych albo Belize, w której ustanowilibyśmy dyrektora nominowanego.
– No i to mi się podoba, działaj lokalnie, myśl globalnie – uśmiechnął się Juhas do Kwiczoła – widzisz Kwiczołciu, nie będziesz musiał robić za bossa całego mojego imperium, bossa umieścimy wygodnie, gdzieś pod cieniem palmy, w końcu taki boss to nie przelewki, zasługuje na dłuuugie wakacje na antypodach, w końcu dźwiga na sobie cały biznes.
– Będziemy musieli dodać jeszcze adres do doręczeń na terenie Unii Europejskiej, ale to nie problem, jest wiele serwisów internetowych, w których możemy wynająć skrzynkę adresową, w Wielkiej Brytanii na przykład – dodałem – poczta będzie skanowana i wysyłana wprost w ręce pana Juhasa.
– Coraz bardziej mi się to podoba – rzekł Juhas znad golonki.
– Dość o interesach, mecenasie, może deser? – zagadnęła Babcia Wierzba – mają tutaj świetny jabłecznik, sama bym lepszego nie upiekła.
– Z przyjemnością – nie mogłem się przecież oprzeć pokusie.
* * *
Szarlotka była rewelacyjna.
Jak u babci, a nawet lepsza. Podana na ciepło, z rozpływającym się lodem śmietankowym, listkiem mięty i malinami. Dzisiaj równać mogłaby by się temu tylko jakaś dobrze zmrożona pina colada, gdzieś na rajskiej plaży na Karaibach. Uśmiechnąłem się do siebie i tego skojarzenia. Nie jest jeszcze tak źle z tą anonimowością jak mogłoby się wydawać.
* * *
Dane osobowe i sytuacje we wpisie są oczywiście wytworem mojej fantazji. Rozwiązania prawne jakie zaprezentował w nim mecenas są jednak możliwe do wprowadzenia. Ten wpis jest pewnego rodzaju eksperymentem, więc jeżeli eksperyment się przyjmie, to może będzie więcej takich wpisów.
Jeżeli zainteresował Cię ten wpis to daj proszę znać, masz też możliwość subskrybowania bloga – zapisz się po więcej.